Śladami Partnerstwa – Święto Sękacza

Partnerstwa są jak pajęczyny – składają się z cienkich nici codziennych więzi. Współpraca między społecznościami to nie tylko projekty i dokumenty strategiczne. Przyglądamy się też takim inicjatywom, jak Święto Sękacza w Żytkiejmach, bo właśnie w nich rodzi się zaufanie i energia partnerstwa. W CWD zwracamy uwagę na to, jak lokalne społeczności budują wspólnotę w praktyce – poprzez bycie razem, kulturę i tradycję. Naszą rolą jest wspieranie takich współprac, a wydarzenia jak to są dla nas inspirującym przykładem, że partnerstwa mają swoje korzenie w codzienności – i że potrafią mieć smak domowego ciasta.

Jak smakuje sękacz na pograniczu? Notatka terenowa z wyjazdu do Żytkiejm

Coroczna impreza organizowana przez Stowarzyszenie Warmińsko-Mazurskich Samorządów Pogranicza nie tylko podtrzymuje tradycję kulinarną, ale także wspiera lokalne inicjatywy i promuje współpracę międzygraniczną. Buduje więzi między mieszkańcami, którzy – mimo geograficznych, historycznych i kulturowych różnic – tworzą wspólnotę. Można by pomyśleć, że to tylko lokalna impreza. Ale właśnie w tym tkwi jej siła — nie próbuje być czymś więcej, a przez to staje się czymś głębszym, częścią szerszej kultury pogranicza. Czuć wspólnotę, festyn bez zadęcia, trochę swojski, z rytmem ludzi, którzy się znają i którzy robią to dla siebie nawzajem.

Nie wiem, czy istnieje bardziej hipnotyzujący widok niż sękacz kręcący się nad ogniem.
Warstwa po warstwie, z każdym obrotem, splata się coś z historii, coś z codzienności, coś z pogranicza — przestrzeni spotkania. W tej okolicy Sękacz to nie tylko wypiek, to kawałek historii i tradycji. Sierpniowe Święto Sękacza jest częścią tożsamości Żytkiejm i symbolem małej, ale silnej wspólnoty, której rytm tworzą tu ludzie, miejsca i tradycje.

Żytkiejmy to mała wieś na styku trzech krajów — Polski, Litwy i Rosji. Założona przez litewskich osadników, potem zamieszkała przez niemieckich protestantów. Dziś jest przestrzenią, gdzie tradycja spotyka się z nowoczesnością. Stragany wypełnione lokalnymi specjałami – wędzonkami, swojskimi wypiekami, rękodziełem. Wśród nich wafle wypiekane na przedwojennej waflownicy przywiezionej z Ziem Odzyskanych.Trochę mąki, trochę cukru, tłuszczu ze słoniny Zespoły ludowe z tańcem i śpiewem na scenie. Serdeczne uściski, opowieści spod stoiska – to wszystko tworzy klimat tego festynu. Niektórzy mówią, że to kuchnia definiuje kulturę bardziej niż cokolwiek innego, a sękacz to tu coś więcej niż tylko ciasto. To pretekst do świętowania i do bycia razem. 

W czasach Rzeczpospolitej przedrozbiorowej Żytkiejmy należały do grona tych wsi, które miały prawo do organizowania jarmarków. Dziesięć kilometrów od trójstyku granic (Polski – Rosji – Litwy) spotykają się ludzie nie tylko z sąsiednich miejscowości, ale także z odległych zakątków Polski i świata. Konkurs na najdalszego gościa to miły akcent tej gościnności. Właśnie dlatego pogranicze jest tak fascynujące – to przestrzeń, gdzie wspólnota tworzona jest przez różnice, a nie przez jednolitość.

Sękacz to ciasto o swoich charakterystycznych „sękach”. Po rozkrojeniu przypomina przecięty pień drzewa. Warstwy, które powstają tylko dzięki cierpliwości i tradycyjnej metodzie wypiekania na rożnie. Chyba najbardziej lubię te „sople”, kawałki ciasta, które zastygły spływając. Choć pochodzenie sękacza owiane jest legendą, wiadomo, że jego korzenie sięgają głęboko w historię. Według jednej z opowieści Polacy przepis na to ciasto mieli poznać od Jaćwingów, a pierwszy raz upieczono go na Sejneńszczyźnie, z okazji odwiedzin Królowej Bony. Jak było naprawdę? Trudno powiedzieć. Wiem jednak, że dziś przy wyborze dobrego sękacza warto zwrócić uwagę na jego kolor – powinien być intensywnie żółty. 

Sękacz w Żytkiejmach smakuje masłem, jajkami i dymem z ogniska. Ale smakuje też sąsiedztwem i relacją. Ma w sobie coś, co trudno zapisać – dlatego tylko próbuję. Niektóre rzeczy trzeba po prostu zjeść. I być tam, gdy się dzieją.

Udostępnij